Mielno to jest miejsce do pięknego życia
Poprzedni adres: Osiedle Unii Europejskiej w Koszalinie, obecny – Rezydencja Park w Mielnie. Państwo Elżbieta i Marcin Oczachowscy mówią, że zawsze marzyli, by zamieszkać nad morzem. Właśnie spełnili swoje marzenie. Kończą urządzanie ponad 80-metrowego apartamentu, który stał się ich nowym mieszkaniem – sto metrów od plaży.
Państwo Oczachowscy pół żartem pół serio mówią, że przeprowadzali się do Mielna etapami. Najpierw kupili w Rezydencji Park Mielno mniejszy apartament z myślą o jego wynajmowaniu turystom. – Najczęściej przyjeżdżały rodziny z dziećmi. Dla rodziny 2+2 taki apartament jest idealny, bo są w nim dwie sypialnie, łazienka i aneks kuchenny – mówi pan Marcin Oczachowski. – Po sezonie sami tutaj coraz częściej zaglądaliśmy, bo kochamy morze. W końcu stwierdziliśmy, że pójdziemy na całość i przeniesiemy się na dobre. Sprzedaliśmy dom na Osiedlu Unii Europejskiej i kupiliśmy duży apartament już wyłącznie dla siebie.
Czy nie żal im było opuścić miasto? – Nadal mieszkamy w mieście, tyle że w mniejszym – odpowiadają z uśmiechem państwo Oczachowscy. – Nasze przenosiny to niby wejście do innego świata, bo przecież Mielno leży bezpośrednio nad morzem, a nasz nowy dom powstał zaledwie 100 metrów od plaży. Ale z drugiej strony ciągle mamy w zasięgu kilkunastu minut jazdy samochodem filharmonię, teatr, galerie handlowe. Wybraliśmy takie rozwiązanie zupełnie świadomie. Odkąd się poznaliśmy i pobraliśmy, ciągle myśleliśmy o tym, żeby znaleźć sposób na przeprowadzkę nad Bałtyk.
Okazja nadarzyła się w roku 1975 r. wraz z ofertą pracy dla inżyniera-melioranta, którego poszukiwano w Koszalinie. Ostatecznie jednak okazało się, że praca dla pana Marcina jest, ale w Białogardzie. – Byliśmy więc bliżej, choć jeszcze nie nad morzem – śmieje się pani Elżbieta Oczachowska. – Dziesięć lat temu przenieśliśmy się do Koszalina.
Wcześniej było jednak jeszcze kilka innych adresów: – Nasze życie tak się ułożyło, że w jednym miejscu nie mieszkaliśmy dłużej niż 10 lat. W końcu przyszedł etap zamieszkania na Osiedlu Unii Europejskiej. Z czasem ogród dawał nam coraz bardziej w kość, szczególnie żonie. Wychodziła do ogrodu wiosną a wracała późną jesienią. I ciągle miała w nim mnóstwo pracy, której nie była w stanie wykonać do końca. Przyszedł taki moment, że stwierdziliśmy dalej tak nie można – mówi pan Marcin. Pani Elżbieta dodaje: – Uwielbiam pracę w ogrodzie, ale kłopoty z kręgosłupem ograniczyły moje możliwości.
Państwo Oczachowscy są młodymi emerytami. Najpierw na emeryturę przeszedł pan Marcin, a niedawno pani Elżbieta, która z zawodu jest położną. Należą do ludzi bardzo aktywnych. Nie chodzi wyłącznie o mobilność, która powodowała, że kilka razy w życiu zmieniali miejsce zamieszkania i pracę, ale również o sposób spędzania wolnego czasu i pasje. Dużo spacerują, jeżdżą na rowerach.
Pan Marcin mówi: – Obecnie ja chodzę więcej niż żona, bo jednak jej kłopoty z kręgosłupem nie pozwalają na bardzo intensywny wysiłek. Co najmniej trzy razy w tygodniu robię sobie 10-kilometrowy spacer brzegiem morza.
Ubiegłego lata państwo Oczachowscy pojechali na rowerach do Rzeszowa. Nie szosami, ale bocznymi drogami, z użyciem kompasu. W linii prostej to jakieś 700 km, ale rzeczywista trasa była zdecydowanie dłuższa ze względu na unikanie zatłoczonych szlaków.
Pani Elżbieta podsumowuje: – Jesteśmy bardzo ruchliwi. Marcin przejechał na rowerze trasę wzdłuż zachodniej granicy, a teraz czeka go wschodnia. Wspólnie zaliczyliśmy na piechotę całe polskie wybrzeże. To fascynujące, jak nasze morze, właściwie wybrzeże, w różnych miejscach jest różne. Inne są nieco plaże, inaczej wyglądają nadmorskie lasy. Fascynujące są klify, czy to w okolicach Międzyzdrojów, czy Gdyni Orłowa. Z perspektywy piechura wszystko wygląda inaczej niż gdybyśmy wsiedli w samochód i pojechali tylko w określone punkty.
Pan Marcin uzupełnia: – Nie tylko wysiłek dodaje energii, ale sam kontakt z naturą. Odkąd zamieszkaliśmy tutaj, mamy wokół siebie las, bezpośrednio przy domu stare sosny, w pobliżu skupiska zieleni i las przed wydmą. Obserwujemy kruki i inne ptaki. W życiu tylu ptaków nie widzieliśmy jak tutaj! Trudno opisać przyjemność obserwacji tego, co się między nimi dzieje, a zwłaszcza obserwowania kruków, które są piekielnie inteligentnymi stworzeniami, potrafią z sobą współpracować i rozrabiać.
Państwo Oczachowscy przekonują: – Mielno jest najatrakcyjniejsze właśnie o tej porze roku. Latem jest masa ludzi, bo jest słońce. Nas ich obecność nie przeraża, bo to normalne. Przyjadą, odjadą. Jesteśmy w lepszej od nich sytuacji, bo możemy morze obserwować każdego dnia. A ono fantastycznie się zmienia zależnie od pory roku, kierunku wiatru, oświetlenia. Raz jest błękitne, kiedy indziej jasnoniebieskie albo wręcz granatowe, a czasami prawie zielone lub szarawe. Patrzymy na morze i musimy stwierdzić, że ono nas stale zaskakuje.
Pani Elżbieta dodaje: – Ludzie przyjeżdżający nad morze na urlop lubią oglądać zachody słońca. Ale widzą zazwyczaj to zjawisko w jednej odsłonie. A my przekonaliśmy się, że zachody są niepowtarzalne, różne. Pojawiają się cudowne barwy: od różu przez pomarańczowy, jasnobłękitny, ciemnobłękitny, granatowy, niemal ołowiany. To wszystko jest często zresztą wymieszane. Kiedy się dostrzeże te różnice i skupi na ich obserwacji, człowiek ma poczucie obcowania z naturą w takiej postaci, z jaką mieli do czynienia nasi przodkowie. Przez pewien czas chodziliśmy obserwować zachód słońca, może nie każdego dnia, ale raz albo dwa razy w tygodniu. Ale to chyba nie tylko nas fascynuje, bo za każdym razem widzieliśmy ludzi fotografujących to zjawisko. Takie zachody słońca można obserwować w naszej strefie geograficznej, bo w tropikach, jeśli nie ma chmur, zachód słońca jest jak cięcie nożem: chwila i robi się ciemno. U nas to całe widowisko.
– Ja kiedyś wybrałem się o drugiej w nocy na plażę, żeby zobaczyć, jak wtedy wygląda morze. Za dużo nie zobaczyłem – śmieje się pan Marcin – ale jak zaszedłem aż za przystań rybacką w Unieściu, to stanąłem z otwartą buzią i jak dziecko gapiłem się w niebo. Noc była pogodna a nade mną migotało mrowie gwiazd. Mało jest już takich miejsc, gdzie można tego doświadczyć, bo jednak cywilizacja to między innymi mnóstwo sztucznego światła, które uniemożliwia obserwację nieboskłonu. Wtedy człowiek zdaje sobie sprawę, że jest cząstką wszechświata, uświadamia sobie swoją maleńkość i to jest piękne. Ale o dziwo nie byłem tam sam. Spotkałem pana, który jak ja chciał sprawdzić, jak wygląda morze w nocy. Wymieniliśmy pozdrowienie i każdy poszedł w swoją stronę.
Jak przekonuje pani Elżbieta, przeżywane po raz kolejny urządzanie się w nowym miejscu ma swój urok, bo można zbudować swoje najbliższe otoczenie na nowo, coś wyrzucić, coś dokupić, a przede wszystkim zrobić krytyczną selekcję. – To zdumiewające jak z czasem obrastamy w rzeczy – mówi. – Wiele z nich jest nam od dawna niepotrzebne. Jest więc okazja, by pod nowy adres zabrać z sobą to, co naprawdę potrzebne i co ma prawdziwą wartość, choćby tylko sentymentalną. Ja lubię urządzać się od nowa i teraz, kiedy przenosimy się do naszego obecnego mieszkania, czerpię z tego przyjemność.
Pan Marcin przekornie kontruje: – Ja nie podzielam tego zachwytu, ale się nie buntuję. Czuję szczęście, kiedy spod sterty kartonów zaczyna się fragmentami wyłaniać podłoga. Wtedy wiem, że już niedługo zapanuje ład – śmieje się.
– Jest powiedzenie, że starych drzew się nie przesadza. My jesteśmy zaprzeczeniem tego twierdzenia. Przeprowadzaliśmy się wiele razy, a zamieszkanie w Mielnie to spełnienie naszego dawnego marzenia. Człowiek jest mobilny, jeśli ma odpowiednią motywację, to przeprowadzki nie potraktuje jako czegoś nieprzyjemnego, a wręcz odwrotnie. Mielno to jest miejsce do pięknego życia – przekonują państwo Oczachowscy.